timerPrzewidywany czas czytania to 4 minuty.

Niebawem minie 5 lat mojej kariery jako redaktora GameBy.pl. Zrecenzowałem setki tytułów gier planszowych, zdarzało mi się szwendać po imprezach takich jak Falkon, czy Warsaw Comic Con. Odkryłem nową pasję, jaką jest Cosplay. Mogę się pochwalić tym, że zostałem organizatorem festiwalu Niezła Sztuka, no i Chełmskim Jokerem podczas WOŚP.

5 lat w tej redakcji, 26 lat w metryce, od 2 lat jestem znany jako Joker w pewnych gromadach, a od pewnego czasu obchodzę kolejne święto. Dziś opowiem wam część swojej historii. Czuję, że jestem winny wam wytłumaczenia, dlaczego ostatnio mnie tu było mało. Krótko mówiąc, zachorowało mi się.

Diagnoza: nowotwór

Genezy mojego chorowania nie chcę wam opowiadać od początku, ale opowiem wam mój stan krytyczny, gdzie bolał mnie brzuch, plecy, kości, gardło. Pamiętam, że w ciągu 4 dni 2 razy byłem na SOR i właśnie druga wizyta u lekarza stwierdziła guza w jądrze prawym, który trzeba było operować natychmiast. Ok, guza się wytnie szybko się zrehabilituję i będzie po wszystkim. Tak się uspokajać próbowałem i zostałem skierowany na oddział urologii na kilkudniowe leczenie. Na operację  zgodziłem się natychmiast.

Po operacji dość szybko mnie wypuścili do domu i słowa „Nowotwór złośliwy” usłyszałem na wizycie u lekarza rodzinnego, który zdejmował mi szwy pooperacyjne. To był dla mnie szok, bo ja spodziewałem się tego, że ostro zagrypowałem i albo potrzebna mi jest mocna recepta i domowe łóżko, albo szpitalne łóżko i kuracja. Nie! MASZ RAKA! Ta informacja była dla mnie i zapewne dla moich bliskich druzgocącą. Pierwsze co pomyślałem? Co ja narobiłem!!! Siebie winiłem za to, że organizm mi się zepsuł. Dość długo musiałem wypłakać i zaakceptować to, że mam nowotwór i że muszę z nim walczyć. Ta walka musiała nieco poczekać, gdyż trzeba było rywala poznać i zobaczyć gdzie on jest w jakim stadium, i czy nie narobił przerzutów. Potrzebne były badania i oczekiwanie na wyniki.

Fotograf: Martin Linza

To oczekiwanie było najgorsze. Będąc obolałym fizycznie człowiekiem, musiałem poradzić sobie z psychika i lękiem. Na początku myślałem, że jest po mnie. Możecie się śmiać, ale ja nie znając tematu onkologii, myślałem, że tam, gdzie szwankuję, tam są przerzuty. Nie potrafiłem samodzielnie funkcjonować, a moim pożywieniem były jedynie jogurty i nutridrinki. Ja myślałem, że umieram i jedną z informacji zwrotnych od lekarza zapewne będzie moja data ważności. Nie miałem sił myśleć o planszówkach, pasjach i głupotach. Szczerze? Wtedy marzyłem, by głupimi tematami myśleć.

Czas podjąć leczenie.

Wyniki badań przyszły i mając lekką nadzieję, że kończę przygodę z nowotworem, dowiedziałem sie o przerzutach. Drugi raz upadłem i się załamałem. Na szczęście okazało się, ze te przerzuty są na węzłach chłonnych i na kręgosłupie. Dostałem skierowanie na onkologię do Zamościa. Pomimo tego, że leczenie mogło poczekać, tak wszyscy uznaliśmy, że nie ma czasu. Szybka droga leczenia miała pewne konsekwencje. Dziś wiem, że najprawdopodobniej nie zostanę biologicznym ojcem. Wiem, że spłodzić syna to jeden z warunków zostania prawdziwym mężczyzną, ale jeżeli miałbym wybierać nad męskością czy życiem, to sorry, ale dla życia potrafiłbym wszystko poświęcić. To poświęcenie nie jest żadną ujmą czy kompleksem. Jeżeli będę gotowy założyć rodzinę i będę gotów zostać ojcem, to podejmę się adopcji. Domy dziecka przecież są takie pełne.

Chemioterapii czas

Trzecim upadkiem był przyjazd na oddział onkologii. Po raz kolejny się załamałem, gdyż właśnie się utwierdziłem, że jestem onkologiczny. Widziałem po ludziach, co mnie czeka, a fakt, że byłem najmłodszym na oddziale, nie napawał mnie żadnym pocieszeniem. Zbadano mnie jeszcze raz, podpisywałem wszystkie zgody i uświadomiono mnie, jak działa chemia. Pierwsza chemia moim zdaniem była najgorsza. Dostawałem sterydy, lekarstwa i podłączony do aparatury obserwowałem jak trucizna zwana lekarstwem, wkracza do mojego organizmu.

Fotograf: Martin Linza

Wiedziałem, że po chemioterapii będzie mi łyso, ale do tego doszły problemy z apetytem i wszelkiego rodzaju łazienkowe przygody. Zmęczenie i osłabienie było moją codziennością. Po prostu byłem świadom, że ta trująca chemia mnie niszczy, gdyż jej zadaniem jest zatruć moich nieproszonych gości. Pamiętam, że szybko się rehabilitowało po chemioterapii. Smutne w odchorowywaniu chemii był fakt, że czułem niechęć gastronomiczną nawet do swoich ulubionych potraw no i moja aktywność musiała być ograniczona do minimum. Nie robiłem praktycznie nic, bo na nic nie miałem siły. Koszmarem rehabilitacji były też bolące wszystkie kości.

Przetrwać nowotwór psychicznie i z uśmiechem na ustach.

Zostawmy na chwilę obecną fizyczne leczenie, które głównie polegało na tym, że byłem posłusznym pacjentem, który wykonywał rozkazy i recepty. Najtrudniejszą przeszkodą w pokonywaniu nowotworu była psychika. Choroba była przepełniona niepokojem i gniewem, że moja sprawność jest na poziomie kaleki. Informacja, że mam raka spowodowała moje całkowite załamanie, wściekłość na własną osobę i niepewność o swoje jutro. Trudno mi było to zaakceptować i pierwsze pocieszania „Wszystko będzie dobrze” mnie po prostu irytowały. Jedynie czego potrzebowałem, to wypłakać się w samotności.

Kiedy przetrawiłem tę wiadomość, postanowiłem uciąć wszelkie spekulacje i „pochwaliłem się” swoją trudną sytuacją. Dlaczego? By zaniepokojonych uspokoić, no i potrzebowałem wsparcia, rozmowy, modlitwy (pomimo tego, że z moją wiarą w Boga jest kiepsko). Odzew był niesamowity. Były proste „Wszystko będzie dobrze”, „trzymam kciuki”, „zdrowia”. Była masa rozmów gdzie mogłem się wyżalić i masa świadectw od znajomych i nieznajomych onkologicznych zwycięzców.

Fotograf: Martin Linza

Skoro innym się udało, to i mi się uda. Ta informacja zwrotna spowodowała, że nieco spokojniej spojrzałem na swoją sytuację. Do radości było mi daleko i powiem, że na początku poprawiałem sobie humor na siłę. Śmieszyło mnie wszystko, nawet prymitywny według niektórych humor „chłop przebrany za babę”. Zmuszałem się do uśmiechu i życia w nowej, trudnej normalności.

Najtrudniejsze w psychicznym pokonaniu tej choroby było uczucie tego, że skoro sam ledwie dajesz sobie radę z tym wszystkim, to co ma powiedzieć rodzina. Krótko mówiąc: Czułem się onkologicznym ciężarem dla bliskich. Były elementy rezygnacji po prostu, lecz na szczęście bliscy oduczyli mnie tego myślenia. Ich dobry humor, złośliwości i maska radzenia sobie z tym problemem dało wrażenie, że ten dramat jest tylko kolejną z trudności życiowych, jaką nasza rodzina przeżywa, a przeżyliśmy takich przygód sporo.

Takim momentem, który mnie zupełnie uspokoił był czas po pierwszej chemioterapii i ta moja onkologiczna łysina. Uświadomiłem sobie, że skoro chemioterapia zniszczyła mój wygląd, wydepilowała mnie i ogoliła, to pewnie wpłynął na mojego wroga. Spałem spokojniej, byłem mniej załamany, wróciłem do życia jako takiego, ale z tyłu głowy jednak był jeszcze ten zdrowotny niepokój.

Śmiechem w raka

Sytuacja się poprawiła, mogłem poniekąd spokojniej spać, więc uruchomiłem swoje weselsze oblicze. Włączyła mi się wymarzona i wytęskniona głupawka i zacząłem żartować ze swojej sytuacji. Najwięcej zabawy z siebie miałem widząc mój pozbawiony włosów wygląd. Z uśmiechem też przyglądałem się swoim rękom, które po każdej chemii były tak pokute, że przewrażliwiony policjant wysłałby mnie na narkotesty :D.

Oprócz wyglądu byłem bardzo wrażliwy na punkcie nowotworu w mediach. Pamiętam, jak oglądałem mój ulubiony teleturniej „Va Banque” i prowadzący ogłasza listę kategorii: RAK… Ok, jakoś to przetrzymałem, ale nie wytrzymałem, jak uczestnicy zaczęli gadać „Poproszę raka za 200”. Bardzo wkurzała mnie też reklama z hasłem „Odzyskaj swoje włosy”

Druga chemia była jedną z najzabawniejszych. Głupio to brzmi, ale tak było. Leżałem w trzy osobowej salce z pewnym seniorem, który był bardzo rozmowny, a jego ulubionym tematem było „Kto to w jego towarzystwie nie umarł”… NA ONKOLOGII takie tematy.

Fotograf: Martin Linza

Była też sytuacja gdzie temu Panu się pomagałem pakować, bo oczywiście uwielbiam pomagać i ludzie mieli z „młodego” pożytek. Dobra, wracam do historii. Pomagam mu się pakować, zapominając o swoim zdrowiu, że plecy muszę oszczędzać i że byłem podłączony do chemii i pewna osoba z obsługi powiedziała „Doktor cię zabiję, jak cos takiego zobaczy”. Idealne słowa do kogoś, kto walczy z rakiem :D.

Każdy się śmieje ze służby zdrowia, ja też miałem parę zabawnych perypetii z przyjęciami na oddział i tą całą biurokracją. Kilkukrotnie podczas ankiet mówiłem lekarzom, że nie miałem miesiączki i nie byłem w ciąży. Ja raz miałem dość i złośliwie odpowiedziałem, że nie mam miesiączki, bo zapomniałem jej wziąć. Mogę o tym gadać i gadać, ale tych pytań to nic nie przebije.

Była diagnoza, było leczenie, rozpoczynamy wygrywanie.

Po trzech seriach chemioterapii miałem obiecaną kontrolę i przy czwartej serii miałem badaną krew i ponowne badanie tomografem. Wyniki przyszły kolejnego dnia i tego dokładnie dnia nigdy nie zapomnę. Podczas porannej wizyty lekarskiej dowiedziałem się, że markery nowotworowe spadły i oczywiście mnie to wzruszyło. Po południu dowiedziałem się, że tomograf nie wykazał nic nowego, że jest czysty, a czwarta seria jest potrzebna tylko po to, by zatrzymać te rakowe komórki na wieki :). Znowu się popłakałem. To był jeden z najlepszych dni w tej całej przygodzie.

Trudno mi było w to uwierzyć, pomimo swojego dość pozytywnego podejścia do trudnego tematu i swojej analizy. To całe nowotworowe doświadczenie nauczyło mnie, że muszę się nastawić na każdy scenariusz, gdyż wszystko może być możliwe. Niby byłem gotowy na wszystko, ale i tak rezultat był dla mnie niespodzianką.

Fotograf: Martin Linza

Skończyłem z chemioterapią i nastawiałem się na radioterapię. Potrzebne ku temu były badania PET, czyli dokładniejszy tomograf. Na medycynie się nie znam, ale dla mnie te badania tak wyglądały. Dodać do tego bycie przez 2 godziny żywą reklamą tych cukierków ze złotym pazutkiem i kwarantanna po badaniu trwająca do dwóch dni. Trzeba było odchorować promieniowanie i nie szkodzić tymi promieniami otoczeniu.

Przyszły pocztą wyniki badania PET i pomimo tego, że się ich obawiałem, bo w końcu to dokładniejszy tomograf i był lęk nad tym, że jeszcze są ogniska, które nie zostały wykryte. To okazało się zbytnią paniką, gdyż rezultat badań był taki, jak tomografu, czyli nic nowego nie ma. Popłakałem się ze szczęścia po raz trzeci. Z tymi badaniami udaliśmy się do onkologii i lekarz, który zajmował się moją sprawą od początku stwierdził, że żadne chemioterapie i radioterapie nie będą potrzebne i że rozpoczynamy etap kontroli. Co to znaczy? Prywatnie raka pokonałem i co pewien czas będę jeździł do lekarza na kontrolę i jeżeli po pewnym czasie nie będzie powrotów, to raka pokonam oficjalnie.

Nowotwór jako nauka?

Pomimo tego, że doświadczenie z rakiem był dla mnie fizycznym poligonem, który mnie zmęczył i długo musiałem odchorować, oraz psychicznym poligonem, z którego rehabilituje się do dziś dnia. Czy czegoś się nauczyłem? Na pewno oduczyłem się narzekania. Po prostu wszystko, co mnie wkurza, zamieniam w żart i zamiast się tym dołować, mam masę innych spraw, którymi się cieszę.

Oduczyłem się także odkładania wszystkiego na jutro. Przed tą całą historią planowałem wiele rzeczy, lecz poniekąd mój defetyzm powodował, że nie miałem do tego odwagi. Teraz dostałem żółtą kartkę, by tak nie robić. Może to moje odmrażanie się po chorobie jest powolne, jak sami tutaj widzicie, ale nabieram tempa i jestem solidnie zmotywowany, by działać we wszystkich swoich pasjach z podwójną siłą.

Bardziej doceniłem swoje pasje. Wcześniej jako recenzent gier planszowych byłem zmęczony graniem w gry, tylko po to, by je ocenić, docenić i skrytykować. Nie sądziłem, że gry planszowe będą dla mnie świetną terapią w przetrwaniu tego trudnego czasu. Oprócz tego, że planszówki były świetnym narzędziem na czas pandemii, tak dzięki takim grom, jak „Scrabble”, „Monopoly” po prostu odciążyło się ten udręczony myślami mózg, czymś znacznie przyjemniejszym. Wracam do planszówek ze zdwojona siłą i dziękuję każdemu wydawnictwu, którego planszówki mi pomogły.

Fotograf: Marta Marcy

Są ludzie, którzy mi pisali bolesne „Gdyby nie nowotwór, byłbyś nikim”, „Przydał ci się na coś ten nowotwór”. Coś w tym jest. Dzięki tej przygodzie ludzie bardziej zrozumieli mnie, a ja bardziej zrozumiałem ludzi. Ludzie zaczęli mnie traktować bardziej serio, a ja zacząłem bardziej serio traktować ludzi. Na pewno nauczyłem się rozmawiać z ludźmi bez żadnego tabu, nawet na najtrudniejsze tematy. Rozmawiać to znaczy mówić, słuchać i szanować rozmówcę. Poniekąd też nauczyłem się być przyjacielem, który chyba wie jak pocieszać.

Doceniłem ludzi. Kiedyś człowiek sobie myślał, że ludzie mnie lubią i szanują, dopóty jestem im potrzebny. Wiecie! Jedni chcą, bym im recenzował i oceniał gry, inni chcą moich cosplayów. Kolejni chcą moich tekstów, czy pomocy, a jak przychodzi co do czego, to nikt ci nie napisze, jak ci mija dzień. Byłem w bardzo grubym błędzie. Odzew mi pokazał, że jest masa osób, która mnie lubi bezinteresownie i w każdym mogę szukać wsparcia i pocieszenia. To, że chcą moich tekstów, recenzji, pomocy i cosplayów… To pokazuje to, że to, co robiłem, robiłem dobrze i warto bym to kontynuował. Dziękuję wam za to drodzy znajomi i mniej znajomi.

Doceniłem siebie. Już nie patrzę na siebie krytycznym okiem i uwierzyłem w siebie. Nie powiem, że się zmieniłem, ale na pewno już tak nie przejmuje się porażkami czy opiniami innych. Teraz jestem tej wiary, ze skoro udało mi się pokonać to cholerstwo, to teraz prawie wszystko jest możliwe. Jeżeli cos mi się nie uda i z czymś przegram, to i tak to będzie dla mnie raczej lekcja niż kolejny dołujący dowód, że jestem mało wart. Pokonałem nowotwór i dlatego mogę prywatnie uważać się za bohatera.

Dlaczego sie uzewnętrzniam i o tym piszę?

Przyznam, że jest to mój najtrudniejszy tekst w życiu i karierze redaktora tej strony, ale mam kilka powodów.

Po pierwsze, chcę was nakłonić do profilaktycznych badań i niebagatelizowania swoich problemów w organizmie. Sam jestem na siebie zły, że bezbolesne zmiany u siebie zbagatelizowałem i żyłem, jakby się nic nie działo. Ja tak załatwiłem sobie raka, myśląc, że skoro jestem zdrowy i użyteczny, to nic się nie dzieje, a to, co mi się stało, to samo się pojawiło i samo zniknie. Dodać do tego mój błąd w poszukiwaniu diagnozy w internecie… Nie róbcie tego. Po prostu jak widzicie jakieś zmiany, to lepiej to zgłoście do lekarza. To, co możecie uznać za zawracanie głowy, dla specjalisty może być zagrożeniem dla zdrowia i życia.

Niby sam siebie winiłem za to wszystko, ale kurczę. Mając 25 lat, nigdy nie myślałem o tym, że mogę mieć raka. Niby propaganda medialna o profilaktyce jest, ale ona głównie jest skierowana do osób po 40 roku życia najczęściej. Nikt młodym ludziom nie tłumaczy, że my też powinniśmy skorzystać z profilaktycznych badań, nawet na takie wstydliwe sprawy. To trochę wkurza.

Ok. Żyjemy w tych niepokojących czasach pandemii Covid-19. Niech to nie będzie wymówką do leczenia i diagnostyki. Mogę wam powiedzieć, że to onkologiczne leczenie w czasach pandemii było bezpieczne. Smutne i zrozumiałe było zamknięcie w tym oddziale, no i ta samotność spowodowana brakiem odwiedzin bliskich. Wszyscy zachowywali środki największej ostrożności, więc nie bójcie się lekarskich i szpitalnych oddziałów. Tam są eksperci, którzy wiedzą jak was bezpiecznie obsłużyć i wyleczyć.

Drugim powodem jest przysłowiowe „ku pokrzepieniu serc”. Żyjemy w XXI wieku i mogę wam jako jeden ze zwycięskich wojowników napisać, że rak to nie wyrok. Pomimo tego, że NFZ mamy dziwny a służbę zdrowia nietypową, to medycynę mamy na wysokim poziomie i dziś faktycznie „Rak, to nie wyrok”. Fakt! Jest to choroba śmiertelna, ale dobrze leczony pacjent potrafi ją pokonać. Ja i cała masa innych osób, mogą to potwierdzić. Trzeba być po prostu silnym i pełnym wiary w lepsze jutro człowiekiem.

Ostatnim takim powodem jest takie ostateczne rozliczenie się z tym trudnym doświadczeniem. Wiem, że już nie ucieknę od tematu nigdy. Będzie jeszcze taki zdrowotny niepokój o zdrowie, gdzie każdy objaw zacznę tłumaczyć nawrotem. Udało się odświeżyć swój styl życia, czy menu, by żyć zdrowiej i bezpieczniej. Chcę solidnie mentalnie odpocząć od tego tematu i zrobić sobie od nich wakacje na dość długo.

Dziekuję wam i pozdrawiam was serdecznie z moich ponownych narodzin, których nie zmarnuję. Żyjmy póki można, póki dajemy radę i póki nam sie chcę żyć. Pamietajcie o tym.

Za zdjęcia dziękuję fotografom: Martin Linza, Marta Marcy

Tutaj możecie przeczytać poprzednie felietony z tej serii!

O redaktorze

Miłośnik gier planszowych, który czasami zmienia się w animatora, czasami w recenzenta, a od niedawna pokazuje swoje Jokerowe oblicze.

Wszystkie artykuły