timerPrzewidywany czas czytania to 4 minuty.

Życie naprawdę bywa dziwne. Podam przykład: Czy uważacie, że możliwe jest, żeby przeciwnik teorii podróży w czasie i zagorzały anty-determinista, twierdzący usilnie, że pierwsze jest możliwe tylko i wyłącznie wtedy, gdy istnieje drugie, przy czym oba uważa za totalne absurdy, może zakochać się w grze traktującej właśnie o manipulacji czasem? Takowy jegomość właśnie popełnił ten artykuł.

Life is Strange pojawiło się już jakiś czas temu, a kilka miesięcy temu na serwisie Steam zachęcono do gry poprzez udostępnienie pierwszego odcinka tej epizodycznej przygodówki za darmo. Osobiście twierdzę, że warto pobrać i zagrać, a potem pobrać resztę epizodów i też zagrać. Jednak po kolei.

Life is Strange to epizodyczna przygodówka, czyli gra zdecydowanie bardziej skupiająca się na treści i wyborach, jakich dokonujemy, niż jakikolwiek inny aspekt w grze. Tym razem przychodzi nam kierować poczynaniami Max (nigdy Maxine!) Caulfield, która w pewnym momencie, w kompletnie dziwnych bo zwykłych okolicznościach (wygląda to jakby zasnęła w klasie) zaczyna mieć wizje odnośnie strasznej katastrofy. Chwilę później w momencie iście traumatycznego przeżycia w damskiej toalecie okazuje się, że jest ona w stanie manipulować czasem!

lis1

Twórcy gry ze studia Dontnod nie kryli się ze swoimi inspiracjami, z których niemal wręcz zżynali. Chaos deterministyczny, teoria efektu motyla oraz film pod taki właśnie tytułem, serial „Miasteczko Twinpeaks”, wszystko to ponoć zostało wpakowane w pięć epizodów Life is Strange. Jednak, gdyby historia składała się jedynie z tego, twierdzę, że położyło by to grę, a na pewno nie zapewniło tak fenomenalnego sukcesu, jaki mogliśmy zaobserwować.

Gdzie więc kryje się fenomen Life is Strange. Wiele osób twierdzi, że właśnie w historii. Jednak jeden z jej ważniejszych aspektów został już przeze mnie uwzględniony i odstawiony na bok. Nie każdy lubi filmy o podróżach w czasie. I tu właśnie docieramy do prawdziwej siły gry. Oczywistym jest, że to nie może być grafika. Muzyka, mimo że dobrana wręcz na poziomie wysokobudżetowych serialowych superprodukcji, też pozostaje zaledwie elementem świata, zostawiając przyczynę sukcesu gdzie indziej, że tak powiem u samego źródła.

lis2

Świat, według wielu pisarzy (serialowych, książkowych a nawet komiksowych), jest jedynie tłem dla bohatera. To bohater jest centrum uwagi. To z nim się utożsamiamy i to razem z nim cieszymy się, denerwujemy, a nawet cierpimy. I właśnie tu objawia się fenomen tej gry. W rzeczy tak samo genialnej, jak oczywistej: plejadzie genialnie napisanych, a nawet w odpowiedni sposób przerysowanych, postaci, z których prym wiedzie postać główna.

Max – szara myszka o artystycznych zapędach, z nieco absurdalnie przerysowanym wątkiem odnośnie jej odstawania od bogatych dzieciaków z Akademii Blackwell, w postaci tandetnego polaroida, który nijak nie nadaje się do robienia dobrych zdjęć. Siedzimy w jej głowie od samego początku, jest narratorką i główną postacią historii, dlatego najlepiej widzimy jak w ciągu epizodów, ewoluuje i zmienia się, staje się osobą, którą właściwie chciałaby być.

lis3

Oczywiście sama Max gry nie czyni (w końcu wspominałem o plejadzie postaci). Mamy całą masę dobrze zarysowanych i ze smakiem przerysowanych postaci. Mamy złą na cały świat punkówę; zagorzałą katoliczkę mierzącą się z niesprawiedliwością i złem, które dotyka ją bezpośrednio; sukę (ciężko tę postać nazwać inaczej) leczącą swój brak pewności siebie za pomocą naprawdę wrednych numerów, które robi każdej innej dziewczynie, wysługując się po drodze swoimi „psiapsiułami”; mamy chudego nerda geniusza; osiłka; nastoletniego świra; natomiast głównym czarnym charakterem jest podręcznikowy, hollywoodzki psychopata.

Life is Strange nie jest grą idealną i wiele rzeczy zdementowałem w niej. Wiele zabiegów, zwłaszcza związanych z podróżami w czasie, musiałem sobie dodatkowo wyjaśniać, żeby nie chcieć wyłączyć tej gry (w tym pomogły mi fanowskie teorie, ale polecam w tym celu przeglądać YouTube dopiero po przejściu ostatniego epizodu). Tak – serio nienawidzę teorii podróżowania w czasie i nienawidzę deterministycznych teorii przeznaczenia. Niestety jedno tak prowadzi do drugiego (bo musisz się cofnąć w czasie, żeby dokonać rzeczy, która poźniej popchnie cię do cofnięcia się w czasie i tak dalej…), jednak nie będę o tym rozpisywał się dłużej. Musiałbym na ten temat napisać odrębny artykuł na jakieś pół godziny czytania albo dłużej, więc po prostu przyjmijcie, że tego wątku nie znoszę. A jednak Life is Strange wciągnęło mnie. Wciągnęły mnie postaci i ich historia, a nawet motyw walki o lepszy świat za pomocą manipulacji czasem. Wciągnęły, a nawet zainspirowały do szukania gier, które będą opiewały w równie wciągające historie (dużo tego wciągania, co nie?), tak jak Life is Strange.

Jeżeli znacie jakieś dobre gry ze świetnym scenariuszem napiszcie w komentarzach. Może następny Plot Twist będzie o niej?

Tutaj możecie przeczytać poprzednie felietony z tej serii!

O redaktorze

Szczęśliwy mąż, dumny ojciec i aspirujący pisarz. Za dnia przeprowadza bestialskie eksperymenty na grach, nocą pisze bestseller (tak przynajmniej sobie wmawia). Z wykształcenia filozof, z zamiłowania fantasta, z duszy buntownik. Koneser gier z treścią i klimatem, zarówno tych "bez prądu", jak i takich, co trochę go potrzebują.

Wszystkie artykuły