timerPrzewidywany czas czytania to 3 minuty.

Cytując jedną z najbardziej sztampowych, psychopatycznych postaci w — paradoksalnie — jednej z najlepszych gier komputerowych z gatunku epizodycznych przygodówek (tak, chodzi mi o Marka Jeffersona z Life is Strange):

Selfie to głupie określenie na wspaniałą, fotograficzną tradycję.

Wypowiedź z samego początku pierwszego epizodu

Tylko fotograficzną Panie sławny fotograf z lat dziewięćdziesiątych prowadzący zajęcia w fikcyjnej Akademii, której bliżej do liceum niż koledżu, który to zwariował na punkcie własnej pasji? A co z autoportretami? Portrety oraz autoportrety były wpisane w naszą tradycję jeszcze zanim pojawiła się fotografia, podobnie jak zjawiska typu obrazy pracowni mistrzów malarskich, pomieszczeń, własnych mieszkań, martwej natury oraz wielu innych, których kompilacja i (de)ewolucja doprowadziła do powstania podobnego internetowo-fotograficznego zjawiska, czyli #shelfie. A tak swoją drogą: no właśnie, co z tą pasją.

shelfie1

Co prawda #shelfie, czyli fotografowanie półek ze swoimi kolekcjami, nie obejmuje jedynie planszówek (które to ostatnio niemal zdominowały polskie grupy poświęcone tego typu grom). Najczęściej są to #shelfie ukazujące dość pokaźne kolekcje książek, natrafiłem jednak również na zdjęcie kolekcji kosmetyków. No oczywiście jak na typowego samca przystało, prychnąłem sobie radośnie i przewinąłem zdjęcia w dół, szukając czegoś bardziej w moim temacie. Przecież wydawanie setek złotych na jakieś gry, które w końcu ci się znudzą, może dadzą jakąś tam radochę, ale nic poza tym jest o wiele sensowniejsze niż wydanie tej samej kwoty na coś, co przynajmniej uczyni cię ładniejszym, zakryje niedoskonałości, od których masz przepotężne kompleksy (Myślałyście, drogie panie, że faceci ich nie mają czy że żaden nigdy się nie przyzna?) albo chociaż — jak już mówimy w kontekście samczym — sprawi, że przestaniesz wyglądać, jak pomieszanie Justina Biebera z yeti, prawda?

14532188925_284722c680_z

Mam nadzieję, że zasłużyłem sobie na lincz, tudzież gówno-burzę w komentarzach, a niektórzy z was, drodzy czytelnicy, szykują już paluszki na wściekłe wystukanie mi, jaki to ja nie jestem metro, gender albo dostanie mi się określeniem, którego nawet nie załapię (niedawno dowiedziałem się, że jestem millenialsem — cokolwiek to znaczy). Wstrzymajcie się jednak jeszcze przez chwilę… wy też drodzy przeciwnicy podobnych zjawisk. Proszę o tonę cierpliwości i skupienia, bo będę filozofował.

Ludzie od zawsze chętnie dzielili się swoimi pasjami, a to, co w tej chwili zawiera się w zbiorze pojęć podpadających pod grupę, którą nazwalibyśmy „artyzmem”, wydaje się nie być niczym innym, jak zawodowym dzieleniem się swoją pasją. Pasjonaci organizują konwenty i eventy w obrębie swoich pasji, rozważają na wiele sposobów i kombinują z różnymi zagadnieniami. Autor niniejszego felietoniku pisze o grach, które go zachwyciły lub też nie, inni fotografują i pokazują, to co lubią. Jeżeli spojrzeć na to w ten sposób, różnice zdają się zacierać, a przeciwnicy tego rodzaju zjawisk, grzmiący w internetach, jak bardzo ich to irytuje, racji niestety nie mają. Internet jest prawie jak papier, przyjmie niemal wszystko. A każda forma dzielenia się swoją pasją pozostaje w kategorii zjawisk raczej pozytywnych — również chwalenie się swoją kolekcją. Skoro można chwalić się swoimi kolekcjami obrazów, posągów, win, samochodów, pocztówek, to dlaczego nie książek, kosmetyków, gier komputerowych albo właśnie planszowych? #Shelfie jest metodą niewymagającą tak dużego nakładu pracy ani niegenerującą takich kosztów jak organizacja wieczoru planszówkowego, ani tym bardziej, całego eventu na ten temat. To tania, łatwa i szybka metoda dzielenia się swoją pasją, dlatego tak popularna. W końcu internet — niczym papier — przyjmie (prawie) wszystko.

Zachęcam do komentowania, a dla naszych BYerantów, mam coś specjalnego:

#gbyrshelfie

Podejmiecie temat? Liczy się każda kolekcja gier. W końcu nie tylko planszówkami żyje człowiek.

 Photo credit: Dyroc via Visual hunt / CC BY
O redaktorze

Szczęśliwy mąż, dumny ojciec i aspirujący pisarz. Za dnia przeprowadza bestialskie eksperymenty na grach, nocą pisze bestseller (tak przynajmniej sobie wmawia). Z wykształcenia filozof, z zamiłowania fantasta, z duszy buntownik. Koneser gier z treścią i klimatem, zarówno tych "bez prądu", jak i takich, co trochę go potrzebują.

Wszystkie artykuły