timerPrzewidywany czas czytania to 7 minut.

Słońce chowało się już za horyzontem gdy postanowiłem, po kilkugodzinnej tułaczce donikąd, wrócić do domu. Tego dnia poczułem w sobie naglącą, nieodpartą potrzebę wyjścia. Czułem jakby coś gdzieś kiedyś na mnie czekało, wołało mnie, pragnęło, żebym to coś odnalazł.

Krążyłem po okolicy obserwując reakcje mojego organizmu – jak intensywnie pracuje żołądek, czy włosy stają na baczność, czy zbiera mi się na wymioty. Wszystko, każdy niezależny gest czy sugestia mojego ciała mogło być znakiem. Niestety organizm okazał się być nieposłuszny i nie doprowadził mnie do żadnego konkretnego odkrycia. Wołanie tego czegoś w końcu ucichło – wtedy przedsięwziąłem powrót do domu.

Szedłem więc sam drogą nieoświetloną żadną latarnią, tylko szelest, oddech i kroki. Mimo przeświadczenia o braku obecności kogokolwiek w moim otoczeniu wszystkie cząsteczki ciała wpadały w jakby zorganizowaną panikę. Gotowało się we mnie, nawiedziły mnie drgawki i uczucie pokrewne gorączce.

"Ręka" - Krótka historia czynów zakazanych

Czułem się nie sam, choć byłem sam jak palec. Jak palec w wielkiej, ciemnej zupie. Coś jednak mnie gryzło. To coś gryzło złośliwie jak pchła i nie chciało przestać mimo moich upartych próśb. Myślałem, że przez to bezpodstawne przeświadczenie zagrożenia zaraz padnę na grunt i tam zostanę. Że tam się rozłożę, bez pożegnań. Ja sam, w drodze do domu.

Nagle jednak wśród drzew, które chwilę wcześniej minąłem, dało się usłyszeć trzask łamanych, suchych gałęzi. To morderca? Gwałciciel? Może złodziej. O tej porze nie może to być zwykły przechodzień. Jaki interes ma w lesie o tej godzinie zwykły przechodzień?

Żaden, dlatego to musi być ktoś niezwykły. Ktoś z konkretnym planem, który uwzględnia wykorzystanie późnej pory. Ktoś z chorymi intencjami. Moje ciało zastygło w podnieceniu, dziwnym, z pogranicza seksualnego. Poczułem ciepło w piersi – mój lęk znajdował odzwierciedlenie. Cóż za spełnienie!

W końcu mogłem ulokować swój niepokój w konkretnym punkcie, nie w bezkształtnej próżni wyobrażeń. Czułem ukrwienie w każdym organie, każdy mięsień był gotowy do momentalnej decyzji – walczyć czy biec. Walczyć czy biec? Czekać. Skoro już dane mi było spojrzeć losowi w oko, to chciałem to zrobić godnie. Wtem zabrzmiał kolejny trzask. I kolejny. I następny. Och! I jeszcze jeden! Z każdym dźwiękiem czułem coraz wyraźniej spełnienie. Trząsłem się z podniecenia i przerażenia.

Wtedy z lasu wyrosło pięć sylwetek, pięć cieni o nieokreślonej fizjonomii, niby kleksy na kartce. Zebrały się w coś na kształt kordonu i momentalnie rzuciły się w moją stronę. Poczułem tak nagły impuls radości, szczęścia, euforii i innych pokrewnych emocji. Poczułem ściśnięcie jelit, zwężenie źrenic i zawrót w głowie. Biegną!

"Ręka" - Krótka historia czynów zakazanych

Mogłem wreszcie w oparciu o groźny podmiot czuć się rzeczywiście zagrożony! Groźbo, co ty mi robisz! Rzuciłem się w szaleńczy bieg, powierzając losowi każdy krok stawiany w ciemności. A ciemność zdawała się jakby głębsza, niż ciemność sprzed groźby, bo groźba zdała się przyćmić mój umysł. Słyszałem wyraźnie kroki za moimi plecami, pięć par nóg zwinnie gnało w moją stronę. Zdawało mi się, że aż czułem skraplający się na moim rozgrzanym karku oddech. Nagle usłyszałem zdyszane wołanie.

KLEKS: Wiemy co zrobiłeś! Co za perwersja!

Na dźwięk tych konkretnych słów moje serce zatrzymało się na milisekundę. Tym bardziej, że usłyszałem właśnie głos kobiety. Kobiety! Co kobieta robi o tej porze w tej ciemności? Przecież to nie jest ani pora, ani ciemność dla kobiety! Ponadto czemu ona mnie goni? Czemu goni mnie ich aż pięć? Czy to też są kobiety?

Gdyby tylko ona była kobietą, to odchylenie od normy nie byłoby w tym momencie zbyt drastyczne. Ale pięć! To ani pora, ani ciemność dla pięciu kobiet! I co robiły w tym lesie? Moja groźba! Moja groźba była farsą! Co za absurd! Czemu to kobiety muszą mnie gonić? I czemu akurat pięć? Absurd!

Poczułem się żałośnie. Stałem się ofiarą wybryku natury, tej bezsensownej sytuacji. Całe moje spełnienie przepadło, nie czułem już groźby – przytłoczył ją komizm tej sceny. Do tego echem odbiły mi się te konkretne słowa. Wiedzą? Perwersja?! Ale o co chodzi? Chyba nie… Nie. Nie mogą.

Gdy zacząłem opadać z sił, a moje nogi traciły resztki krwi, dostrzegłem w niedalekiej odległości samochód. Radiowóz! Jeśli zaangażuję w tę farsę policjantów, to może finał będzie taki, jaki powinien być w wypadku pełnoprawnej groźby. Tak! Spełnienie – nadchodzę!

Gdy dotarłem do policjantów byłem na skraju nieprzytomności. Mając jednak świadomość nadciągającej grupy pięciu kobiet wziąłem, nie bez bólu, głęboki oddech.

"Ręka" - Krótka historia czynów zakazanych

JA: Panowie… ja… one… oni… uciekam… chcą mnie… ja nie wiem…

POLICJANT 1: Proszę pana! Ale tam nikogo nie ma!

Spojrzałem za siebie i – rzeczywiście. Pustka! Żadnego cienia, żadnej groźby. Jakby napastniczki rozpłynęły się w powietrzu. Poczułem szok, mieszankę zadowolenia z unieszkodliwienia, najwyraźniej nieświadomie, absurdu oraz zmartwienia, że może przez zaczepienie policjantów go tylko wzmocniłem.

POLICJANT 2: Przed czym pan tak ucieka o tej porze? To nie pora na uciekanie! O tej porze co najwyżej się goni.

POLICJANT 1: Ucieka się, ucieka. Wbrew pozorom, mój drogi, każdy ucieka.

POLICJANT 2: A ten kto goni? Jak można jednocześnie gonić i uciekać? Natura tych stanów się kłóci.

POLICJANT 1: Można, można. Przed odpowiedzialnością. Jak ten pan tu.

JA: Co? Ja nie… ja przed nimi uciekałem! Przed tymi!

POLICJANT 2: Przed jakimi?

JA: No tamtymi! No… no kobietami… Pięcioma.

POLICJANT 1: Nie z nami te numery panie, przecież to nie ciemność i nie pora dla pięciu kobiet! My dobrze wiemy przed czym żeście tak uciekali. A tym bardziej wiemy, co żeście przeskrobali!

Co? Jak? Ale ja nic nie zrobiłem! A nawet jeśli… skąd mogli o tym wiedzieć? Wstyd! Ale jak mogli o tym wiedzieć? Wstyd i żenada! Tylko ja wiedziałem. Ale im nie powiedziałem, powiedziałbym sobie, jakbym powiedział… Ale nie powiedziałem. Ani tym, ani tamtym.

POLICJANT 2: Ale co przeskrobał?

Drugi szeptał mu do ucha. Każde, chociaż słyszane pod postacią rozmytych szelestów słowo przyspieszało mi puls. Oni naprawdę wiedzą.

POLICJANT 2: Co za perwersja!

POLICJANT 1: Dlatego trzeba natychmiastowo wyciągnąć konsekwencje…

JA: Co? Jakie znowu konsekwencje?

POLICJANT 2: Obawiam się, że w świetle popełnionego przez pana czynu, jesteśmy zmuszeni odwieźć pana do domu i poprosić o pozostanie w kącie.

JA: Co? Nie! Ja nie mogę! To absurd! Tak karać niewinnego?!

Poczułem ból w oczach. Nie mogli mi tego zrobić! Postawić mnie w kącie! Co za groteska! Miał być dramat, jest groteska.

POLICJANT 1: Choć mamy też dla pana alternatywę.
JA: Zrobię wszystko. Wszystko! Tylko nie kąt!

Na dźwięk tych słów jeden z policjantów sięgnął w kierunku kabury. Co on zamierza zrobić? Znów poczułem groźbę. Ale nie tę prawie że erotyczną, tylko platoniczną. Bolesną i tęskną.

POLICJANT 1: Proszę. Niech pan sobie przestrzeli dłoń.

JA: Słucham?

POLICJANT 2: Słyszał pan. W dłoń.

JA: Przecież to wariactwo!

POLICJANT 1: Proszę pana, ja też bym pana najchętniej o to nie prosił, ale służba nie drużba. Sprawiedliwość jest ślepa, zrobił pan coś złego…

POLICJANT 2: …perwersja…

POLICJANT 1: … i musi pan odpowiedzieć. Może pan też iść do kąta.

JA: Nigdy w życiu!

POLICJANT 1: To skoro nie wybrał pan opcji A, zostaje tylko opcja B. Tak nakazuje logika. Proszę pana, tak między nami, radzę panu to zrobić. Strzał i po płaczu. A tak będzie się pan męczył w tym kącie. A tak – strzał i po płaczu. Bułka z masłem.

Miał rację. Skoro jedna z dwóch możliwych kar była dla mnie absolutnie nie do przyjęcia, to musiałem wybrać drugą. Nie miałem wyboru, każdy racjonalnie myślący człowiek postąpiłby tak samo na moim miejscu. Pewnie chwyciłem za broń i strzeliłem. Strzał i po płaczu.

POLICJANT 2: Dobrze wiedzieć, że są na tym świecie jeszcze jacyś praworządni ludzie.

Odjechali. Moje wybawienie oddaliło się ode mnie, a ja znowu zostałem sam jak palec. Jak palec, palce, które zalane były gorącą krwią. Wiedzieli. Nie mogli przecież. Cholera jasna. Musiałem się jej pozbyć. Nie mogłem chodzić z tak paskudną blizną!

Musiałem się jej pozbyć. Jak najszybciej. Wgryzłem się w bolącą jeszcze dłoń i zacząłem dobijać się coraz głębiej. Może nie pozbyłem się blizny, ale przynajmniej poczułem się lepiej. Czułem się jakby pełny, cały, połączony na nowo ze światem. Sprawiedliwość mnie odnalazła. W końcu poczułem się czysty.

Tutaj możecie przeczytać poprzednie opowiadania z tej serii!

O redaktorze

Początkujący pisarz, realizujący się na wielu płaszczyznach, najlepiej czujący się jednak w prozie. Pisze absurdalnie i bez sensu, ale względnie ładnie. Fan Gombrowicza i Radiohead (to dużo wyjaśnia). Ulubieniec nastolatek, casanova monogamista, przyszły laureat Nobla.

Wszystkie artykuły