timerPrzewidywany czas czytania to 3 minuty.

Opisując Pyrkon stwierdziłem, że tworzą go przede wszystkim ludzie. Ludzie, którzy przybywają i robią coś fajnego, którzy wokół ogromu atrakcji tworzą dodatkowe, mniejsze. Jednak pomiędzy tym wszystkim jest jeszcze klimat samego wydarzenia. Wydarzenia, podczas którego giniesz w tłumie, a jeśli interesują cię bardzo konkretne aspekty tegoż eventu, to może się okazać, że w miejscu pełnym ludzi jesteś samotny bardziej niż w sieci. Dlatego właśnie synku nie zabrałem cię na Warsaw Comic Con.

wcc1

Nie zabrałem cię, ponieważ dostanie się do „bydłobusu” (nie jestem w stanie znaleźć lepszego określenia dla darmowego środka transportu, jaki zapewnił organizator), było walką nie tylko o miejsce. Czyjś nadlatujący plecak, łokieć lub całe cielsko mogło zarówno skutecznie oddalić cie od wejścia, jak i wyssać z ciebie całą cierpliwość. Widać organizatorzy największej, najlepszej i w ogóle NAJ imprezy gamingowej w roku ubiegłym (tak, chodzi o Good Game Warsaw, które odbywało się w tym samym miejscu), tworząc wydarzenie popkulturowe, które – jeśli wierzyć reklamom – miało być jeszcze bardziej NAJ, w zeszłym roku nie nauczyli się za wiele. Szczęśliwie ja się nauczyłem i w piątek wracałem o takiej godzinie, że autobus był praktycznie pusty. W sobotę z kolei zaspany gnałem na pierwszy kurs, który szczęśliwie również okazał się prawie pusty. Szkoda że tym razem tłok zastał mnie przy przejeździe w drugą stronę i to pomimo kursów co piętnaście minut. O brakujących autobusach czwartkowych już nawet nie chcę się rozpisywać, bo to one sprawiły, że profilaktycznie postanowiłem sobie ów czwartek odpuścić. Powiesz synku, że można było samochodem? No pewnie, gdyby nie bajońskie opłaty za bilety parkingowe.

wcc2

Nie zabrałem cię synku na Warsaw Comic Con, ponieważ może i było wiele atrakcji, może i dzieciaki biegały robiąc sobie zdjęcia z cospleyerami, może i był tam X-wing w skali jeden do jednego, do którego można było wsiąść, może i były sławy któregoś tam rzędu, grające średniej ważności role w serialach, o których mało kto pamięta lub Grze o Tron, na który to hype chyba mocno już opadł, a do tego główna gwiazda – Charles Dance – jakoś się nie zjawił.  Może były atrakcje dla dzieci, jednak jak się okazało, były opustoszałe albo, jak Dżungla Neli, dostępne dopiero od niedzieli (przecież dopiero niedziela to dzień wychodnego do kościołów, marketów lub na konwent; w sobotę sprząta się w domu). Może były samochody z różnych filmów i seriali, szkoda tylko, że tobie synku, kojarzyłyby się… z niczym.

wcc3

Oko i ucho mają to do siebie, że szybko się męczą. Człowiek natomiast ma to do siebie, że jeżeli widzi coś lub słyszy przez dłuższą chwilę, to z każdą sekundą ta rzecz traci na atrakcyjności. Po okrążeniu wszystkich hal jakieś trzy razy i zorientowaniu się, że z prelekcji wycisnąłem dla siebie już wszystko, co się dało, postanowiłem wrócić do domu. Ponieważ prelegenci walczyli z hałasem prelegując w boksach absolutnie niczym nieróżniącym się od boksów targowych. Ponieważ tematy prelekcji były interesujące tylko dla fanów pragnących spotkać swoich ulubionych pisarzy (cała niedziela spotkań z autorami, którzy od Pyrkonu raczej nie mieli niczego nowego do powiedzenia na temat swoich książek – dla kogo to pyszne danie, niech się cieszy, że był).

wcc5

Dlatego właśnie, synku, wróciłem do domu bardziej zmęczony niż w jakikolwiek sposób zadowolony. Ponieważ przyszło mi doświadczyć przede wszystkim powtórki z zeszłorocznego Good Game, czyli imprezy nie wyróżniającej się zasadniczo niczym poza tragicznym dojazdem i nie najlepszą organizacją.

Tutaj możecie przeczytać poprzednie felietony z tej serii!

O redaktorze

Szczęśliwy mąż, dumny ojciec i aspirujący pisarz. Za dnia przeprowadza bestialskie eksperymenty na grach, nocą pisze bestseller (tak przynajmniej sobie wmawia). Z wykształcenia filozof, z zamiłowania fantasta, z duszy buntownik. Koneser gier z treścią i klimatem, zarówno tych "bez prądu", jak i takich, co trochę go potrzebują.

Wszystkie artykuły