timerPrzewidywany czas czytania to 4 minuty.

Technologia dominuje kolejne obszary naszego życia. Pomimo, że nie pędzi już tak jak w latach dziewięćdziesiątych, w przypadku gier (i nie tylko) wielu krytyków nadal patrzy tylko i wyłącznie na wprowadzane do gier nowatorskie rozwiązania. Tymczasem wielu pospolitych pochłaniaczy popkultury lubi przede wszystkim, gdy historia jest dobra. Chciałbym, drodzy czytelnicy, razem z wami zastanowić się, gdzie leży złot środek dobrego produktu popkulturowego, który może być zarówno grą, komiksem, filmem, jak i powieścią.

Tym razem skupimy się na grach i pewnym zjawisku. Chodzi mianowicie o…

kalki.

Zjawisko to, pomimo niezbyt ładnej nazwy, wytworzyło najlepsze gry ostatnich lat. Kalek nie należy rozumieć oczywiście dosłownie (wtedy deweloperzy pozjadaliby się nawzajem w sądach), ale jako daleko idące nawiązania i inspiracje. Każda z gier, o których za chwilę wspomnę, czerpie fabularnie z lubianych motywów, a nawet całych opowieści. Pomimo, że nie mają w sobie zasadniczo nic nowatorskiego, stosując rozwiązania kalkowe, twórcy mogli skupić się wyłącznie na historii, dzięki czemu zdobyli mnóstwo nagród i jeszcze więcej fanów na całym świecie.

The Last of Us

Ta gra zdobyła moje serce całkiem niedawno. Wersję Remastered zakupiłem razem z PS4 i nie potrafię wyobrazić sobie wieczoru bez zgłębienia tej historii. Zwłaszcza, że początkowo miałem ciągle wrażenie, że już to widziałem.

tlou1

Historia w The Last of Us nie jest ani trochę nowatorska. Wariacja na temat zombie apokalipsy została wykorzystana już w wielu filmach (najlepszym przykładem jest 28 dni później oraz 28 tygodni później). Otóż zamiast zombiaków powstałych w wyniku czarów czy wirusa, mamy grzyba, który czyni ludzi niezwykle agresywnymi, a zarażenie odbywa się poprzez ślinę, czyli ugryzienie. Jedna z bohaterek okazuje się być odporna (kolejna sztampa), co jest powodem do wyruszenia w podróż i poznania kolejnych niezbyt bezpiecznych ostój ludzkości i dowiedzenia się nieco więcej o kształcie świata oraz o organizacji zwanej Świetlikami. Spotykamy więc jeszcze więcej zarażonych, walniętego samotnika, dwójkę braci, którym nie dane będzie przeżyć podróży, odwiedzamy siedlisko brutalnych bandytów, starą hydroelektrownię, którą ktoś próbuje naprawić, a nawet miasteczko zamieszkane przez kanibali (to ostatnie pamiętam na przykład z serialu The Walking Dead).

Wielu ludzi narzekało na niezbyt intuicyjny system sterowania. Mnie osobiście nie udało się odnaleźć w The Last of Us nic nowatorskiego (nawet w historii, na której za wsze skupiam się najbardziej). Jednak, drodzy czytelnicy, mam to gdzieś! Opowieść jest napisana tak dobrze, bohaterowie w tak szybkim tempie dają się polubić i tak dobrze zostają pokazane ich tragedie, że nowatorskie rozwiązania mogłyby tylko popsuć piękno tej opowieści. Gra słusznie zasłużyła na ponad 200 nagród i nie obchodzi mnie nic innego, poza tym jak skończy się ta historia. A to z kolei każe mi grać dalej.

Każe mi również z niecierpliwością czekać na kolejną część, której teaser ukazał się pod koniec zeszłego roku. Nie mogę się doczekać.

Life is Strange

W Life is Strange (o którym już raz pisałem) zastosowano całe mnóstwo kalek. Sama historia jest miszmaszem filmu Efekt Motyla oraz serialu Miasteczko Twinpeaks. Dokładnie z tych dwóch produktów amerykańskiej kinematografii Francuzi z Dontnod czerpią pełnymi garściami. Nowatorstwa nie uświadczymy w tej grze, ba! są nawet rozwiązania znane ze starych gier, które dziś uchodzą za będące passe (na przykład ograniczona przestrzeń – w pewnym momencie postać zaczyna dreptać w miejscu, co oznacza, że dotarliśmy do końca lokacji).

lis1

Jednak historia opowiedziana w Life i Strange, a zwłaszcza bohaterowie, sprawiają, że wielbiciele tego rodzaju opowieści z miejsca zakochają się w grze. I to pomimo ewidentnych błędów fabularnych, które, gdy się zastanowić, mogłyby położyć tę historię. Dontnod jednak się udało sprawnie ukryć. A może inne aspekty były tak dobre, że po prostu im wybaczyliśmy? Bez względu na to jak naprawdę było, gra ma wielu, wielu wiernych fanów, którzy wciąż niczym te babcie pod pałacem prezydenckim nawołują „Gdzie druga część?!”.

To zaledwie dwa przykłady, ale wydają mi się najbardziej wyraziste. A wy co myślicie, drodzy czytelnicy? Czy was również tak wciągnęły te historie? Dajcie znać w komentarzach i jak zwykle…

Do napisania!

Tutaj możecie przeczytać poprzednie felietony z tej serii!

O redaktorze

Szczęśliwy mąż, dumny ojciec i aspirujący pisarz. Za dnia przeprowadza bestialskie eksperymenty na grach, nocą pisze bestseller (tak przynajmniej sobie wmawia). Z wykształcenia filozof, z zamiłowania fantasta, z duszy buntownik. Koneser gier z treścią i klimatem, zarówno tych "bez prądu", jak i takich, co trochę go potrzebują.

Wszystkie artykuły