timerPrzewidywany czas czytania to 4 minuty.

Jako człowiek głęboko wątpiący, pod młotek konstruktywnej autokrytyki podkładam nie tylko własne teksty, ale nawet zdawałoby się, dawno już wyrobione poglądy. Jednocześnie, jako człowiek próbujący (wraz z całą naszą redakcją) wypłynąć na wielkiej fali wyświetleń, lajków oraz komentarzy i dostać się w ten sposób do świadomości czytelnika – czyli wszystkich Was, którzy czytacie ten tekst – przy jednoczesnym pokazaniu się jako felietonista rzetelny (przynajmniej pod kątem poglądowym), mierzi mnie, gdy w portalach – zwłaszcza tych poświęconych, zdawałoby się, tematom o wiele bardziej błahym niż polityka (która swoją drogą ostatnio niczym rak z przerzutami wkrada się w każdy aspekt naszego życia, nie oszczędzając nawet gier, seriali, czy komiksów) – pojawia się tekst nie tyle subiektywny (który może wtedy dało by się obronić przypisując mu próbę pisania w stylu Gonzo), co nieobiektywny i wręcz tendencyjny. Taki artykuł, nawet jeżeli w pewnych punktach słuszny, w końcowym efekcie pozostawia w czytelniku nieodparte pragnienie niezgodzenia się z zawartymi w nim tezami (czego efektem była lawina negatywnych komentarzy). Takim niestety felietonem, artykułem tudzież  rozprawką (niepotrzebne skreślić), jest artykuł o Gonciarzu, Grenlandii i DanielMagical z portalu spidersweb.pl. Niezły misz-masz, ale po kolei.

gdm1

O DanielMagical usłyszałem, tak jak o każdym internetowym zjawisku, w tym sławnym efekcie Gonciarza i samym YouTuberze (sorki Krzysiek, taka prawda), kompletnym przypadkiem, gdy zbyt zmęczony by robić cokolwiek popełniłem jeden z większych i częściej popełnianych błędów współczesnego internauty. Zacząłem „scrollować” Facebook’a. I co? I nic, komentarze kumpli, śmiech, kompletny brak zrozumienia skąd u licha tyle wyświetleń, gdyż nie jestem życiowym wojerystą, a wręcz przeciwnie uważam, że większość rzeczy, które odbywają się w czterech ścianach powinny nie wyciekać poza nie – ani w formie hałaśliwych dźwięków, które usłyszy sąsiad za ścianą, ani emecjonalnego wpisu na wall’u, ani tym bardziej jako livestrem. Jednocześnie nie jestem fanem vlogów podróżniczych, które pomimo świetnego wykonania są tak naprawdę kolejnym, robionym według jednego ustalonego szkieletu, odcinkiem przygód kogoś… właściwie gdzieśtam – pięć odcinków z Japonii skutecznie przekonały mnie do anulowania subskrypcji. Niestety w porównaniu z brakiem polotu, dużo gorzej wykonana technicznie, durna drama przeciętnych letsplayerów, o której wspomina autor artykułu, jest po prostu ciekawsza. Dlaczego? Ponieważ aż kipi od emocji. Krzysztof Gonciarz albo lekko grzeje albo nieco ziębi albo pozostaje w odczuciu widza synonimem idealnej, nijakiej temperatury pokojowej (tak jest w moim przypadku). Niczym głos Krystyny Czubówny z dwójkowych programów przyrodniczych, więc raz jeszcze, pomimo świetnego wykonania – To już było.

gdm2

Nie mniej jednak, próbując wejść w polemikę z podanym przeze mnie wcześniej artykułem, chciałbym dokonać tutaj pewnego samosądu (nie to nie jest żart). Oczywiście, że bum na Krzysztofa Gonciarza spadł pomimo gigantycznego sukcesu na Patronite, którym YouTuber już na zawsze zapisał się – i to w sposób jak najbardziej pozytywny – w pamięci internautów. Oczywiście, że nie jest to ani trochę fajne. Oczywiście, że nie ma nic bardziej żenującego niż zobaczyć, że ambitna produkcja ma mniej wyświetleń niż kompletna patologia (i nawet komentarz ze zdjęcia powyżej tego nie przebija). Ale zestawianie ze sobą kanałów Krzysztofa Gonciarza z DanielMagical (co autor robi z pełną premedytacją, choć w dobrej wierze) jest jak porównywanie zdjęcia, które dostało nagrodę w konkursie National Geographic ze słabej jakości fotką krowiego placka z pola, tylko dlatego, bo oba to zdjęcia (i pal sześć, że jedno wykonano profesjonalna cyfrową lustrzanką, a drugie komórką, która nawet nie ma ekranu dotykowego). W efekcie poszkodowany zostaje ten, którego niby wzięto w obronę, a sam artykuł swoją tendencyjnością wręcz obraża inteligencję nie tylko potencjalnego czytelnika, ale również samego Gonciarza i jego widzów.

A internetowi krytycy, hejterzy i inne trolle są bezlitośni (a przyjmując tak rozrzutne spektrum jak w artykule ze spidersweb.pl, spokojnie można wrzucić ich wszystkich do jednego wora). Dołączam do nich w całym swoim braku wiary w stuprocentowy obiektywizm i nakazuję ci się wstydzić w kącie, autorze artykułu z którym polemizuję, za to co żeś niecnoto popełnił. Jak sam napisałeś „…ech, szkoda gadać”.

Mam nadzieję, drogi czytelniku, że wyrobisz sobie zdanie na temat, który (przyznam szczerze) zbulwersował mnie i pchnął (ach, znowu te emocje) do napisania powyższych rozważań. Mam jedynie nadzieję, że nie staną się w twoich oczach kolejną bezsensowną zbitką znaków.

Do napisania!

O redaktorze

Szczęśliwy mąż, dumny ojciec i aspirujący pisarz. Za dnia przeprowadza bestialskie eksperymenty na grach, nocą pisze bestseller (tak przynajmniej sobie wmawia). Z wykształcenia filozof, z zamiłowania fantasta, z duszy buntownik. Koneser gier z treścią i klimatem, zarówno tych "bez prądu", jak i takich, co trochę go potrzebują.

Wszystkie artykuły