timerPrzewidywany czas czytania to 7 minut.

Desdemona

Pogrążony w konstruowaniu mentalnego planu działania przemierzałem kolejne ulice, prowadzony do mojego celu przez niewidzialnego przewodnika – potrzebę działania. Ta potrzeba, mimo swojej niezaprzeczalnej siły, była niestety zupełnie bezkształtna. Wiedziałem, że chcę zrobić coś podniosłego, że w ten sposób sam i tylko sam nadam istotę mojemu istnieniu. Ale… sam i tylko sam przecież nie uformuję konkretnego celu. Nie mogę znikąd wziąć materiałów, które przekuję w cel istnienia.

Czyżbym popełnił błąd? Nie praktyczny, lecz ideologiczny? Czyżbym obrał niepoprawną drogę? Moja impulsywność jest nieokiełznana! Ideo! Potrzebowałem kogoś, kto oświeciłby mnie twoim blaskiem. Kogoś, czegoś – podmiotu. Podmiotu godnego mojej uwagi, podmiotu kompetentnego, który mnie naprowadzi. Tak czy inaczej musiałem dotrzeć do baru – moja Mekka, niezależnie od aktualnego planu. Musiałem do niej dotrzeć, aby odnaleźć inspirację.

Gdy postawiłem pierwszy krok w lokalu, do którego doprowadziła mnie potrzeba, poczułem w całości mojego ja aurę idei. Nie było to miejsce rzeczywiste, ujęte w obiektywnej czasoprzestrzeni, lecz miejsce jakby wyjęte spod prawa. Prawa istnienia, prawa pisanego, prawa natury i prawa logiki – drewniane stoły, ceglane ściany i zielone światło krzyczały chórem: „Jesteśmy poza normą, na własnych warunkach!”.

"Drewniane Anioły" - część III z IV

Ten krzyk wiercił moje nadszarpnięte bębenki, patrzyłem na stoły wzrokiem zawierającym posmak prośby i wściekłości. Jak stoły mogą tak bezczelnie emanować swoją podmiotowością i określeniem pozycji? Jak mogą tak obnosić się ze swoją pewnością idei, swojej buntowniczej idei, kiedy ja wciąż jestem w drodze żeby doprowadzić do jej syntezy? Przeklęte stoły, nigdy nie darzyłem ich szczególną sympatią. Buntownicy dla buntu!

Za to ściany zdawały się krzyczeć głosem nieco stłumionym, jakby ograniczonym wrzaskiem stołów. Poczułem ideową więź ze ścianami, dlatego natychmiastowo udałem się w kierunku jednej z nich. Otuliła mnie zimnem swojej nieokreśloności, ukrytej pod warstwą kurzu, lecz dla mnie idealnie widocznej.

Czułem się oblepiony oczami każdego w pomieszczeniu, mimo faktu, iż w tym pomieszczeniu było tylko akurat pięć osób. Czemu byli tam akurat ze mną? Czy szukali tego co ja? Nie… byli zbyt kształtni. Ich kształtność biła po oczach, obnosili się nią jak stoły, przy których siedzieli.

Wszyscy osobno, zatopieni w swojej samotności i indywidualizmie, ale tworzący swoiste ciało, pięcioosobowe ciało. Ich pycha przyprawiła mnie o mdłości, ciało tak zróżnicowane, pięcioczłonowe, a wciąż tak w swej istocie zgodne. Żeby przełamać zaistniały impas udałem się w kierunku lady. Siedziałem przy niej sam, przez co zaczynałem stopniowo stapiać się z istniejącym ciałem.

Sam w swojej bezpodmiotowości, moją rolą stawało się odstawanie od kształtnej reszty. Nie! Musiałem się jak najszybciej określić, żeby uniknąć wtopienia w roli członu. Wtem moim oczom ukazało się ciało, piękne w swej osobności, oddzielne, jednostkowe, w przeciwieństwie do ciała wieloczłonowego.

"Drewniane Anioły" - część III z IV

Była to barmanka, urocza brunetka, która wpisywała się we wszelkie istniejące ramy ideału kobiety, zarówno zależne od mężczyzn i samych kobiet. Obiektywny ideał, część mojej nowej roli. Musiałem wejść z nią w interakcję, jak najprędzej.

JA: Przepraszam, która godzina?

BARMANKA: Czemu pan pyta? Przecież na ścianie jest zegar.

JA: Tak, ale widzi pani, ja chcę to wiedzieć od pani. Może pani nawet odczytać ją z tego właśnie zegara, będę mógł zweryfikować.

BARMANKA: Dobrze, jest… osiemnasta.

JA: Wiem, widzę, że jest osiemnasta.

BARMANKA: To dlaczego chciał pan, żebym to ja panu to powiedziała? Weryfikacja treści?

JA: Nie, nie chodziło mi o weryfikację treści, lecz o sam komunikat. Chciałem wysłać do pani komunikat, sam, bez kontekstu.

BARMANKA: Dlaczego? Czyżby chciał pan zabiegać o moje względy?

JA: Czemu pani tak sądzi?

BARMANKA: Norma nauczyła mnie zakładania tego konkretnego kontekstu.

JA: Nie nie, chciałem po prostu określić swoją rolę w pomieszczeniu, by uniknąć bycia członem.

BARMANKA: Aha, tak tak, rozumiem pana. Rozumiem, i to bardzo dobrze. Nie treść – komunikat. Rozumiem pana dobrze, i to bardzo.

Skoro określiłem już swoje położenie jako rozmówcy, mogłem odetchnąć z ulgą. Stres kosztował mnie dużo, czułem się wyssany z sił, zarówno witalnych, jak i mentalnych. A miałem przecież przed sobą mój główny cel… o ja biedny!

BARMANKA: A w jakim celu pan tutaj przyszedł?

JA: Widzi pani, ja szukam kształtu. Szukam impulsu, który naprowadzi mnie na poprawną drogę. Szukam…

BARMANKA: Czego? Czego pan szuka?

JA: Ja… ja szukam…

BARMANKA: Szczęścia?

JA: Nie, nie to…

BARMANKA: Siebie? Jak nie szczęścia to może siebie? Siebie pan zgubił?

JA: Nie, ale też na „es”…

BARMANKA: Es… sygnału? Snu? Seksu?!

JA: Seksu, seksu, seksu… S E K S U… Sensu!

BARMANKA: Sensu pan szuka!

JA: Tak! Szukam sensu. Szukam podmiotu, który mnie naprowadzi na sens.

BARMANKA: To ja panu niestety nie pomogę, ja znam się na empiryzmie, ale w wartości syntetyczne się nie bawię. Muszę już iść, trzeba sprawdzić godzinę.

Tym sposobem ja sam i tylko sam, swoją otwartością odepchnąłem od siebie jedyną deskę ratunku. Mój zaistniały na nowo brak formy uniemożliwił mi szukanie sensu. Sensu… Co za paskudne słowo! Barmanka nie wejdzie już ze mną w kontakt, wyszedłem na absolutnego chama przez swoje bezczelne i trywialne impulsy. Panika zakorzeniła się w moim gardle, nie wiedziałem jak zażegnać powstały kryzys mojej roli. Po raz kolejny moja osoba stała się pokarmem dla łaknącego jej ciała. Ciała zbiorowego, nieświadomie kolektywnego. Ohyda!

Wtem, gdy miałem zamiar porzucić ostatki nadziei, obok mnie jakby zmaterializował się bez zapowiedzi, przez co nieco impertynencko, mężczyzna. Mężczyzna męski, typowo, przez co nie indywidualny. Swoją typowością wyróżniał się wśród kolektywnych osobistości, emanował zwyczajnością, swoim typowym ubiorem, typowym zarostem, typowym wiekiem i wzrokiem. Patrzył na mnie, oceniając moje walory interpersonalne.

Sięgnął po wpół wypite piwo, jakby nie chcąc zaburzyć płynności swojej obecności. Potem jednak cofnął rękę, najwyraźniej stwierdzając, że gest wypicia tę płynność zaburzy. Ostatecznie zburzył tę płynność to tak czy owak, mimo swoich dobrych chęci. Następnie, zmuszając się do udawanej spontaniczności, zaczął mówić.

"Drewniane Anioły" - część III z IV

TYP: Przepraszam najmocniej, ale pozwoliłem sobie podsłuchać fragment pańskiej rozmowy z panią barmanką. Widzi pan, tak się składa, że mogę mieć sposób na pański problem.

JA: Tak? Jakiż to?

TYP: Siebie! Mówił pan, że szuka podmiotu. Ja jestem podmiotem, określonym i podmiotowym jak żaden inny. Podmiot już mamy, teraz trzeba nam nakierowania. To też mogę panu, w ramach koleżeńskiej przysługi, zaoferować. Nalegam wręcz, aby pan się zgodził.

JA: To miłe, ale zdążyłem już zaufać pewnemu ludzkiemu, męskiemu podmiotowi i w wyniku mojej spontaniczności niemal straciłem życie.

TYP: Ale pan nie stracił?

JA: Jak widać nie.

TYP: Widzi pan! To jak? Wyjawić panu to, jak odnajdzie pan swój s e n s?

JA: Tak… Chyba tak.

TYP: Musi pan być pewien, pewność to jedyny warunek, jaki stawiam. Poza tym warunkiem oświecenie jest bezwarunkowe.

JA: Tak!

TYP: Dobrze! Panie, chodzi o rewolucję!

Dźwięk tego słowa oszołomił mnie. Tak! Oczywiście! Rewolucja! Nie mogłem odnaleźć sensu w normatywnym stanie rzeczy, muszę więc go obalić. Obalenie doprowadzi mnie do spełnienia! Musiałem odwrócić system wartości, zawalczyć z monstrualną normą, zmierzyć się z ideą samą w sobie, uogólnioną, syntetyczną, i w jej miejsce wprowadzić nową wartość.

Wartość samą w sobie, nie konkretne zagadnienie, lecz wartość zmiany. Postęp, wynikający z samej jego potrzeby. Pozornie pusty w swoim założeniu, ale niezbędny. Tak! Rewolucja moim sensem! Znalazłem środek dążenia tożsamy z samym celem!

JA: Tak! Oczywiście! Rewolucja! Rewolucja moim sensem!

TYP: Tak! Rewolucja! Walka z zaistniałym porządkiem, siła postępu! Widzi pan, potrzeba rewolucji istnieje od dawna, ale ja jedyny miałem tego świadomość. Wszyscy ludzie żyją w przekonaniu znajomości sensu, nie wiedząc, że to rewolucja jest sensem. Los mi pana zesłał, tylko pan nie posiada poczucia sensu, przez co może pan dostrzec sensowność rewolucji!

JA: Tak! Rewolucja! Sensowność!

TYP: Rewolucja! Tu i teraz!

JA: Ale… ale jak tu? Jak teraz? Tu może tak, ale tak teraz? Czemu teraz?

TYP: Jaki dzień był wczoraj panie?

JA: Poniedziałek.

TYP: A jutro jaki jest dzień?

JA: Środa.

TYP: Więc dzisiaj jest…?

JA: Wtorek.

TYP: Dokładnie! Wtorek! Idealny dzień na rewolucję!

Miał zupełną rację, nie mogłem się kłócić z jego tokiem myślenia, żaden racjonalnie myślący człowiek nie skusiłby się na dyskusję będąc w moim położeniu. Dałem się w pełni ująć perspektywie odnowienia, czułem w żyłach jeszcze nie istniejące spełnienie, czułem prąd zmian. A w samym ich centrum, w samym oku cyklonu – my. Nasze osobiste ciała, nasze wspólne ciało. Nasze ja i zaistniałe my.

JA: W takim razie potrzeba nam planu. Od czego musimy zacząć?

TYP: Najpierw musi pan odnaleźć symbol.

JA: Symbol? Opium dla ludu? Przecież musimy oprzeć rewolucję na ugruntowanym programie!

TYP: Ale potrzebujemy symbolu! Potrzebujemy dziecka rewolucji. Pan musi je odnaleźć. Pan jest trzonem naszego przewrotu, pan musi je odnaleźć. Taki jest pański cel.
Przetworzywszy te słowa wybiegłem pospiesznie z baru, by zacząć moje poszukiwania.
Mój cel był zwiastunem nowego, lepszego, stojącego pod znakiem sensowności jutra.

Tutaj możecie przeczytać poprzednie felietony z tej serii!

O redaktorze

Początkujący pisarz, realizujący się na wielu płaszczyznach, najlepiej czujący się jednak w prozie. Pisze absurdalnie i bez sensu, ale względnie ładnie. Fan Gombrowicza i Radiohead (to dużo wyjaśnia). Ulubieniec nastolatek, casanova monogamista, przyszły laureat Nobla.

Wszystkie artykuły