timerPrzewidywany czas czytania to 5 minut.

Ostatnio środowisko internetowe, a przynajmniej kilka kanałów na YouTube, zadrżało na wieść o pewnym reportażu, puszczonym w pewnym programie, na pewnej popularnej stacji telewizyjnej. Jeżeli ktoś nie wie, o co chodzi, to najłatwiej wyszuka odnośniki, wpisując hasła „superwizjer gimper”, co wydaje się nawet sensowne, zważywszy, że to właśnie youtuberowi posługującemu się takim pseudonimem jest poświęcony ten program. Jemu i jego spięciu z innym youtuberem, który to wyciekł poza prywatne rozmowy na kanały internetowe, a potem do sądu i wreszcie do telewizji. Czy aby na pewno? NIE! Przeca jest to program, mający nastraszyć rodziców, co też najlepszego pozwalają oglądać swoim dzieciom, aby ci zablokowali YouTube, a najlepiej cały internet swoim pociechom odłączyli i całymi rodzinami usiedli przed jedyną słuszną rozrywką, jakim są gry planszowe — tfu! — programy telewizyjne, znaczy się! (Jakiś akcent niewadzących nikomu planszówek się należy, nawet przy tak przykrym temacie). Tak, to na pewno o to chodzi! PROPAGANDA! Nie pozwólmy na to! Niech żyje wolność i swoboda! Tak?! Chyba jednak nie.

hejt1

Dobra — mniejsza o to, o kim był reportaż i mniejsza, że jak wiele reportaży ten zrobiony był niczym śledztwo milicji za komuny — najpierw postawiono zarzut, a potem na siłę szukano dowodów. Mniejsza, że wiele wypowiedzi niejakiego Gimpera były powyrywane z kontekstu (chociaż z drugiej strony nie wiem, jaki inny wydźwięk ma wypowiedź „… ty brodata, gruba k***o” [tam gdzie kropki wstawić należy imię lub ksywkę] wsadzona w jakikolwiek kontekst) i jak źle wobec niego zachował się Ator… Czy ktoś jest w stanie ogarnąć, jak daleko sprawa wykroczyła nie tylko poza prywatne grono, ale i poza wciąż rozrastające się środowisko kanałów YouTube?!
Mniejsza też o zarzuty do innych youtuberów, zwłaszcza tych popularniejszych, którzy postanowili wypowiedzieć się na temat reportażu (chociaż warto wysłuchać nie tylko obu stron, ale i obiektywnych, sensownych komentarzy na temat, to poszukiwanie tych drugich jest frustrujące, czasochłonne, a i tak policzyć je można na palcach jednej ręki) i w większości pozwalali winę na odbiorców (co w sumie jest dość sensownym argumentem, ale tylko połowicznie — bo telewizja też sprawdza i może policzyć jakie programy mają największą oglądalność [niby skąd nagłe wysypy filmów i seriali o tej samej tematyce, w takim samym stylu albo z tego samego kraju?]). Podejrzewam, że domyślacie się, do kogo pije, a jeśli nie, polecam poszukać. Na pewno coś znajdziecie.

Chodzi o sam fakt i niebezpieczeństwo hejtu. Hejtu, który w przypadku tej dramy wpłynął i wpływa na fanów, a także spore środowisko wsiąknięte w internet. Oczywiście, ze względu na tematykę nagrań kanałów tych ludzi (tak zwane lets pleje), środowisko fanów gier komputerowych oraz przemieszane z nim środowisko youtuberów, oberwało siłą odrzutu.

hejt2

Hejt był, jest i będzie.

Pamiętam czasy krążących w internecie nagrań ekipy zwącej się Huta99, która nagrywała kompletnie niecenzuralne i wątpliwe etycznie przygody niejakiego Bobka, Mecz Dzieci z Zespołem Downa kontra Emeryci z domu starców, Radio Fallun i jeszcze parę innych dziwactw zawierających wiązanki, po których bohaterowie filmów Tarantino co najmniej by oniemieli (potem pewnie zaczęliby strzelać). Pamiętam też czasy pierwszych zespołów i wykonawców raperskich, którzy w swoich nawijkach, totalnie niewybrednym językiem, wyżywali się na niejednej rzeczy czy osobie (pamięta ktoś „pocałuj mnie w d*pe, jak gówno poczuj się…”?). W amerykańskim stand-up’ie od lat funkcjonuje sposób występowania, polegający na „kreatywnym obrażaniu” ludzi z widowni. Pamiętam, że kiedy byłem tym mało rozumiejącym, krótkowzrocznym szczylem, którym byłem, śmieszyło mnie to. Pamiętam też czasy, kiedy zjawisko hejtu (pomijając, że to zjawisko jeszcze się tak nie nazywało) zwykle nie wykraczało poza szkołę, ani nawet poza klasę, a jeśli tak się działo, to na pewno nie wychodziło poza mury szkoły, a już wtedy uznawano to za naprawdę wielką sprawę (i pamiętam, że kiedy mnie to dotknęło, przestałem się śmiać).

Dzisiaj globalizacja i internet doprowadziła do momentu, w którym przede wszystkim dzieciaki i rodzice, ale też specjaliści, po prostu przestali ogarniać problem (zwyczajnie ze względu na jego skalę), natomiast tak zwani dzisiaj hejterzy zyskali nową platformę do obrażania i poprawiania swojej niskiej samooceny kosztem innych. Zresztą najczęściej rodzice są zbyt zapracowani, żeby wiedzieć, co oglądają ich pociechy. I to nie jest przytyk, a określenie kształtu naszego kapitalistycznego, zglobalizowanego społeczeństwa. Jednak jest to temat na zupełnie inną dyskusję, nijak niepasujący do tematyki, jaką zajmuje się GameBy.pl.

Przerażające jest również to, że internet dał poczucie bezkarności. Nie chodzi mi tutaj bynajmniej o brak konsekwencji prawnych, czy anonimowość, bo to bujdy (przynajmniej to drugie).

Wyłączmy na chwilę sprawy drących się do kamery youtuberów, a skupmy się na najczęstszej formie hejtu, jaką jest forma pisana — czy to w komentarzach, czy w mailach, czy na tak zwanym privie. Przecież kiedy piszę do kogoś, właściwie nie rozmawiam. Jestem zapatrzony w klawiaturę albo we własne słowa na ekranie, nie patrzę nawet na zdjęcie czy chociaż wypisane imię i nazwisko. Zresztą to tylko dane — obrazek i znaki. Człowiek będący po drugiej stronie dopiero to odczyta, a ja będę wtedy zupełnie gdzie indziej i będę robił zupełnie co innego. Nikt na mnie nie wrzaśnie, nie zignoruje, a przede wszystkim, nikt mnie nawet nie zapyta, czy chcę w gębę. Kompletna wolność od jakiejkolwiek konsekwencji z rodzaju natychmiastowych. Nienawiść kontrolowana. I na czymś takim młodzi ludzie budują swoją psychikę (wiem, że brzmię jak klasyczny telewizyjny fatalista z dyplomem psychologa dziecięcego, ale tutaj za bardzo nie wróże, to już było faktem za czasów mojego dzieciństwa).

Tym niezbyt przyjemnym akcentem zakończymy ten przydługi artykuł. Przynajmniej na razie, ponieważ moje fizjolofie (błąd zamierzony) zajęły tak wiele, że postanowiłem podzielić je na dwie części. Tymczasem pozostaje mi zaprosić do dyskusji.

Do napisania!

Tutaj możecie przeczytać poprzednie felietony z tej serii!

O redaktorze

Szczęśliwy mąż, dumny ojciec i aspirujący pisarz. Za dnia przeprowadza bestialskie eksperymenty na grach, nocą pisze bestseller (tak przynajmniej sobie wmawia). Z wykształcenia filozof, z zamiłowania fantasta, z duszy buntownik. Koneser gier z treścią i klimatem, zarówno tych "bez prądu", jak i takich, co trochę go potrzebują.

Wszystkie artykuły