timerPrzewidywany czas czytania to 4 minuty.

W momencie kiedy to piszę, jest już kilka dni po publikacji mojego pierwszego felietonu. Nie otrzymałem fali hejtu a wręcz przeciwnie – tekst nawet się podobał. Nie zostałem powieszony, zastrzelony podczas porannego spaceru ani „przypadkowo” potrącony przez samochód. Moja matka nie została zwyzywana a ja nie dowiedziałem się o tym, że to w sumie dziwne, że wygrałem „ten pierwszy wyścig”.

Zaskoczył mnie pozytywny odbiór. A w fotel mnie wbił fakt, że aż 40 osób postanowiło udostępnić moje wypociny. Moje słowa przekonały 40 ludzi by udostępnić to dalej. Wow. Naprawde wow. Zmotywowało mnie to dalszego pisania. Poczułem coś czego tak dawno nie czułem. Taki przypływ energii, chęć działania.

Kolejny felieton nie za miesiąc tylko teraz. Minęło kilka dni ale nic mnie to nie obchodzi. Chcę więcej i więcej. Więc zabieram się za dalsze pisanie. I właściwie od razu muszę odnieść się do poprzedniego wpisu. Mało, że odnieść to nawet skonfrontować i przeciwstawić się mu. Napisałem, że lubimy łamać schematy, mieszać wszystko z wszystkim, zaskakiwać. No bo to taki trochę znak naszych czasów, co nie? Swoje zdanie podtrzymuję jednak muszę się jeszcze zastanowić nad jedną rzeczą.

Czy nie jest tak, że kiedy tylko kończymy zaskakiwać, zdumiewać i wbijać odbiorcę w ziemię sami desperacko trzymamy się schematów? Dla przykładu: mamy film. Twórca nie idzie na łatwiznę, nie lubi byle jakości ani banalnych rozwiązań. Szuka, eksperymentuje i próbuje. Efekt genialny, oszałamiający. Powstaje film, obok którego nie da się przejść obojętnie. Twórca łamie kolejne bariery i zapisuje się złotymi zgłoskami w historii kinematografii. I co się dzieje dalej? Film przechodzi przechodzi przez etapy niezwykle… zwyczajne. Znowu zwiastun, który wyląduje na YouTube, wyznaczenie dnia premiery kinowej, za kilka miesięcy w telewizji itd. To co wszędzie.

Pomysł na genialny album. Trzy teledyski jako single promujące płytę. Preorder gdzie przedpremierowo można zamówić album z autografem twórcy, dzień premiery, kawałki stopniowo wrzucane są na YouTube, potem serwisy streamingowe, trasa koncertowa bardzo często o nazwie: „[Nazwa Albumu] Tour”.

Wymieniam te procesy w sumie z pamięci nie zastanawiając się zbytnio nad tym. Można je wymienić jednym tchem ponieważ są powtarzane do porzygania. I nie mówię tutaj absolutnie, że są złe lecz no cóż… Czy poprzedniego felietony nie zakończyliśmy na tym, że eksperymentowanie i łamanie kolejnych barier jest dzisiaj „na czasie”? I gdzie tu jest logika?

Uciekamy od barier i schematów, potem kurczowo się ich łapiemy, uciekamy i wracamy niczym Syn Marnotrawny. Lęk. Może boimy się jednak nieznanego? „Przecież nikt tak nie robił jeszcze! A co jak nie wypali?” Jak typowo. Wydaję mi się, że cierpimy na tę przypadłość wszyscy. Jeden w mniejszym, drugi w większym stopniu ale wciąż wszyscy. No i co? Okazuje się, że wcale nie jesteśmy takimi herosami.

Oczywiście reguły oraz wyznaczona droga, poniekąd ta nasza „baza” są bardzo pomocne w wielu sytuacjach. Pamiętajmy jednak o jednym. Najbardziej głośno jest i było o tych, którzy się nie bali. Którzy poszli swoją ścieżką, którzy próbowali. Bo co nam dają próby? Nowe metody, sposoby, innowacje nieznane wcześniej światu. Tworzone były nowe koncepcje, które nieodwracalnie zmieniły dzieje tej planety. Ale żeby zmienić cokolwiek trzeba porzucić myślenie „bo tak się robi”. Próbować, próbować, eksperymentować. Wierzyć w swoją ideę i brnąć w nią do końca. Sto prób pozostanie bez echa, raczej nieudane. Ale co to zmienia skoro sto pierwsza zmieni nieodwracalnie wszystko?

Tutaj możecie przeczytać poprzednie felietony z tej serii!

O redaktorze

Raper, producent, autor tekstów. Miłośnik mediów społecznościowych, dobrej muzyki i filmów oraz szczerych tekstów. Zapalony Instagramer. Wykonawca hip-hopu alternatywnego.

Wszystkie artykuły