timerPrzewidywany czas czytania to 4 minuty.

Niedziela. Dzień, w którym literatura polska staje się lepsza. Młody felietonista, przyszły kandydat do wygrania Literackiej Nagrody Nobla, wita swoich kochanych czytelników w kolejnej odsłonie tego kunsztu, jakim są jego felietony. Każdego swojego czytelnika traktuje jak najlepszego przyjaciela! A tych, którzy nie czytają, z całego serca nienawidzi i życzy im śmierci. To będzie kiedyś wielki artysta.
A teraz na serio. Przesadzam okrutnie prawda? To nie ulega wątpliwości, żadne z powyższych zdań nie powinno nigdy paść. Jednak chciałem zwrócić uwagę na pewne zjawisko. Lubimy używać wielkich słów, wyolbrzymień i wyrazów o silnym zabarwieniu emocjonalnym, nierzadko bez zastanowienia. Czyż nie? I mówię tutaj zarówno o podkolorowanych informacjach i nagłówkach artykułów, jak i o najprostszych, codziennych wręcz, relacjach międzyludzkich. Ale po kolei. Bardziej kontrowersyjnie zabrzmi „Nie przepada” czy „Nienawidzi”? „Niedociągnięcie” czy „Skandal i żenada”?

No właśnie. Co chwilę ktoś rzuca wielkimi, ciężkimi słowami, opisując małe i w gruncie rzeczy nieistotne sprawy. Ta skłonność do przesady jest często aż myląca. Egzaltacja wypiera albo już wyparła, spokojne, rzetelne przekazywanie informacji i nazywanie rzeczy po imieniu. Bulwersujemy się, zamiast niepokoić. Nie jesteśmy zmęczeni tylko wykończeni. Nie jesteśmy zagubieni. Najzwyczajniej w świecie popadliśmy w obłęd. Znam takich, co nie mają znajomych i kolegów, tylko samych przyjaciół na całe życie. Nieźle co?
Właśnie, jak to z tymi przyjaciółmi czy naszymi sympatiami jest? Moja refleksja na podstawie obserwacji mojego otoczenia jest taka, że słowa: „miłość”, „przyjaźń” czy „nienawiść” są okrutnie nadużywane. Serio. Pierwszy lepszy flirt, trwający dłużej niż 2 tygodnie, możemy nazwać miłością, kilka wyjść na browara przyjaźnią, a różnice zdań czy drobne zgrzyty nienawiścią. No możemy, kto nam zabroni? I niejednokrotnie to robimy.

Ale czy na pewno o to chodzi? Łatwo nazwać się przyjacielem, trudniej to udowodnić w praktyce. I potem pozostaje niesmak i zawód. „Przecież obiecałeś!” Więc wniosek, jaki możemy wyprowadzić, jest taki, że egzaltacja niekoniecznie doprowadzi nas do czegoś dobrego. Może lepiej się pohamować i użyć słów, które nie brzmią tak wzniośle, za to potem nie musieć odpowiadać za to? Nie wiem, nie mi to oceniać. Każdy musi to przemyśleć sam, nie ma złotej rady, jeśli o to chodzi, a ja nie mam uprawnień, żeby komukolwiek dawać tutaj rady i umoralniać.

Chodzi mi jak zwykle o zwrócenie uwagę na ten problem i odpowiedzenie sobie samemu czy to jest ok. Czy może jednak warto bardziej ważyć słowa, by uniknąć dwuznacznych sytuacji, wprowadzania w błąd i przykrości? Wydaje mi się, że warto zluzować i pomyśleć jak się chce coś nazwać. Uważam, że to ma niemałe znaczenie. Ale oczywiście mogę się mylić. Jeśli jestem kretynem, bardzo proszę o wyprowadzenie mnie z błędu. Elo!

Tutaj możecie przeczytać poprzednie felietony z tej serii!

O redaktorze

Raper, producent, autor tekstów. Miłośnik mediów społecznościowych, dobrej muzyki i filmów oraz szczerych tekstów. Zapalony Instagramer. Wykonawca hip-hopu alternatywnego.

Wszystkie artykuły