timerPrzewidywany czas czytania to 4 minuty.

Testowanie gier. Praca marzeń albo wręcz przeciwnie – żmudna harówka przed trzema monitorami na raz. Początek kariery w branży gier albo krótkotrwała, a na dodatek słabo płatna przygoda. Wokół branży testowania gier krąży wiele mitów i jeszcze więcej niepotwierdzonych plotek spod znaku „urban legend”. Jak jest naprawdę? A skąd ja niby mam wiedzieć?! Ja tu tylko gry testuje! A na poważnie, sprawa – jak to często bywa we wszystkich branżach – w wielu wypadkach zależy od polityki firmy, współpracowników i kierowników/leaderów czy inaczej określanych bezpośrednich przełożonych. Postanowiłem jednak wybrać sobie pięć mitów, na które jestem w stanie odpowiedzieć wręcz bezbłędnie i na podstawie własnego doświadczenia, obalić lub potwierdzić niczym sławetni brodaci pogromcy w okularach z hipsterskimi oprawkami. Trzymajcie się klawiatur!

Mit I: Testowanie gier to robota dla obiboków

Mit pierwszy mogę z miejsca wyśmiać. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, jak bardzo trzeba być krótkowzrocznym, żeby nie odróżniać słowa „testowanie” od „granie”. Kiedy gram w grę, robię co mi się podoba, idę gdzie chcę i jak chcę. Poznaję oś fabularną albo rozgrywam partię, misję czy inszą mapę. Jako tester masz podstawowy cel. ZNALEŹĆ BUG’a – czyli błąd w grze i zgłosić go. Co to oznacza? Otóż bycie testerem gier oznacza ni mniej ni więcej jak sprawdzanie różnych elementów gry i zgłaszanie, co jest do poprawienia. Czasami jest to maleńki błędzik graficzny, a czasem coś co wywala cały tytuł do góry nogami. A co gdyby taki potworny błąd nie został znaleziony bo ktoś sobie „grał”? Tester gier to praca nie dla obiboka. To praca dla ludzi, którzy lubią dłubać. Poznałem już kilka historyjek o poprzednikach, dzięki którym znalazło się miejsce w firmie dla takiego wąsacza jak ja. Domyślacie się dlaczego użyłem słowa „poprzednicy”?

Mit II: Testowanie to żmudna robota. Zabijasz tego samego bossa po tysiąc razy albo więcej!

Ze skrajności w skrajność, a prawda jak zwykle leży po środku. Czy często zdarza mi się sprawdzać to samo? No nie bardzo. Jakim cudem na około 30 osobowy zespół Mnie i wyłącznie Mnie znowu ma przypaść ubijanie bossa z piątej mapy kryształowym łańcuchem z parametrem Damage +7? Nie dość, że pojawiają się nowe gry, to jeszcze te, które już wyszły często dostają DLC (które oczywiście również wymagają przetestowania). Pojawiają się czasami nowe elementy, które mogą zmienić obraz gry, dać kompletnie  nowe doznania, a tester ma za zadanie sprawdzić czy to działa, ale również czy to rzeczywiście jest takie fajne. Nie mogę powiedzieć, że testowanie gier nie jest żmudną pracą, ale nie można jej również zdefiniować refrenem szanty „Co dzień szesnaście ton”.

Mit III: Testowanie niszczy pasję do gier.

Jeśli to prawda, to ciekawi, mnie dlaczego moi koledzy na przerwach nie potrafią gadać o niczym innym, jak właśnie o grach, które przechodzą, które kupili lub mają zamiar kupić. Dlaczego jarają się teaserami z internetu bardziej niż ktokolwiek inny i co najważniejsze, dlaczego są w stanie siedzieć w tej – ponoć diabelnie żmudnej – robocie i grzebać w tym jednym tytule po osiem godzin dziennie? Pasja to nie jest coś, co da się zabić, a jeśli tak, to znaczy, że to albo nie była pasja albo zdarzyło się coś innego. Nikt, kto ma jakąkolwiek pasję nie poddaje jej tak łatwo. A na pewno nie bez walki.

Mit IV: Jeżeli chcesz być testerem musisz mieć jakieś doświadczenie związane z grami.

Kiedy trafiłem na projekt, leaderka zespołu zapytała mnie „Jakie masz doświadczenie z tytułem?”. Akurat trafiłem do ekipy testującej tytuł, który wyszedł i to już kilka ładnych lat temu, a moimi przyszłymi zadaniami miało być testowanie dodatków i inszych bajerów, które developerzy wsadzą w tę grę. Leaderka miała więc pełne prawo zadać mi to pytanie. Moja odpowiedź byłą następująca: „Dostałem poduszką z logiem gry w głowę w czasie konwentu fantastycznego w Warszawie”.  Mina leaderki – bezcenna, a w poznaniu tytułu pomogli mi koledzy.

Mit V: Testowanie to drzwi do branży gier.

Tylko trzeba uważać, żeby się od tych drzwi nie odbić. Nie da się jednak zaprzeczyć temu, że jako tester poznajesz pewne niuanse, a jeśli starcza ci pasji, możesz pójść dalej. Niestety osobiście nie udało mi się jeszcze zweryfikować tego mitu tak, by obalić go lub potwierdzić w sposób ostateczny i niepodważalny, choć wiele osób, którzy dzisiaj liczą się w branży gier, opowiada o swoich początkach lub początkach swoich kolegów właśnie na stanowisku testera gier. To jednak tylko przesłanki, nie dowody. Pozwolę sobie jednak, tak dla dodatkowego zasiania wątpliwości, przytoczyć anegdotkę z mojej rozmowy o pracę właśnie na to stanowisko. W trakcie rzeczonej rozmowy zostałem zapytany „Czy chce pan wiązać swoją przyszłość zawodową z branżą gier?”. Odpowiedziałem „Oczywiście! Gry to nowe medium, za pomocą którego można opowiedzieć wspaniałe historie, a ja chce pisać dobre historie. Chcę pisać książki i scenariusze, również do gier”. Dwa dni później zadzwonił telefon, a pani o sympatycznym głosie, jak sama to określiła, miała dla mnie „dobrą wiadomość”.

Co prawda to doświadczenia z zaledwie jednej firmy, a do tego kilku miesięcy pracy, ale mam nadzieję, że rozwiałem choć niektóre wątpliwości. A może wśród was, drodzy czytelnicy, są jacyś testerzy? Dajcie znać w komentarzach i jak zwykle…

Do napisania!

Tutaj możecie przeczytać poprzednie felietony z tej serii!

O redaktorze

Szczęśliwy mąż, dumny ojciec i aspirujący pisarz. Za dnia przeprowadza bestialskie eksperymenty na grach, nocą pisze bestseller (tak przynajmniej sobie wmawia). Z wykształcenia filozof, z zamiłowania fantasta, z duszy buntownik. Koneser gier z treścią i klimatem, zarówno tych "bez prądu", jak i takich, co trochę go potrzebują.

Wszystkie artykuły