timerPrzewidywany czas czytania to 4 minuty.

Program to ostatnio bolączka chyba każdego konwentu. Coraz mniejszej ilości ludzi chce się promować i organizować tylko dla zabawy. Pasje są wyceniane, ludzie chcą się rozwijać, chcą być profesjonalistami. Jednak w momencie, w którym nawet na tak niedużym konwencie jak zjAva 8 pojawia się prelekcja „Konwenty są jak Biedronki” (poszedłem na nią, a jakże!), doszedłem do wniosku, że coś chyba jest nie tak.

Pracowałem w organizacji wydarzeń przez rok i dwa razy byłem koordynatorem. Zadania, jakie pojawiały się w związku z organizacją wydarzeń i koordynowaniem sekcji konwentu, były praktycznie takie same. Sprosić gości, wydusić z nich punkt programu, „gasić pożary” (jak to mówią w światku organizacyjnym), najlepiej tak, żeby nikt – zwłaszcza uczestnicy – nie zobaczył, że ów pożar w ogóle się pojawił.

zjava8_1

Jeżeli idzie o profesjonalną organizację wydarzeń, dostawałem za to pewne wynagrodzenie i premie w zależności od poziomu wydarzenia. Jako koordynator dostawałem satysfakcję – bardzo dużo satysfakcji. Niestety nie da się jej spieniężyć. Poza tym w obu wypadkach, zanim otrzymałem swoje wynagrodzenie (czy to w postaci wypłaty, czy w postaci satysfakcji), otrzymywałem masę frustracji.

Konkluzją prowadzącego prelekcję „Konwenty są jak Biedronki” było stwierdzenie, że wydarzenia takie jak konwenty muszą się sprofesjonalizować, a wolontariusze muszą przestać być wolontariuszami i powinni otrzymywać wynagrodzenie za swoją (jakby na to nie patrzeć, tym właśnie jest organizacja konwentu) PRACĘ. Była to według niego jedyna droga rozwoju dla konwentów (mimo, że wcale mu się ona nie podobała).

zjava8_2

Uważam, że konwenty nie powinny się profesjonalizować – a w każdym razie nie wszystkie. Nie jestem fanką olbrzymich imprez, które zmieniają się tak naprawdę w targi; lubię konwenty małe albo średnie, na których wszyscy jesteśmy na ty, nie ma dystansu między organizatorami a uczestnikami, wreszcie te pasujące do powiedzonka, że na konwencie są tylko znajomi lub przyszli znajomi. Profesjonalizacja nie jest jedyną metodą robienia konwentów po prostu lepszych, bo do tego jak najbardziej należy dążyć. Ona wymusza jednak stworzenie właśnie dystansu i przesunięcie relacji z quasi-partnerskiej (my Was gościmy, Wy nam wybaczacie niedociągnięcia) na usługodawcę i usługobiorcę. Ten pierwszy otrzymuje pieniądze wtedy i tylko wtedy, jeśli spełni warunki, których ten drugi wymaga. To zupełnie inny rodzaj satysfakcji, o ile w ogóle. Konwenty w pełni profesjonalne nie mogłyby na przykład wspierać się nawzajem w takim stopniu, w jakim robią to dzisiaj, bo przecież musiałyby ze sobą konkurować. Nie wyobrażam sobie sytuacji typu „firma X ma gwałtowne problemy organizacyjne, więc firmy Y i Z wysyłają swoich najlepszych ludzi, żeby ją ratować” – co jak najbardziej jest możliwe na konwentach nieprofesjonalnych. Robię konwenty dlatego, że sprawia mi to frajdę, a nie dlatego, że muszę, że to mój sposób na życie, czy że wiąże mnie umowa – robię je, żeby realizować potrzeby inne niż finansowe i boję się, że przy pełnej profesjonalizacji one musiałyby ustąpić logice opłacalności.

„mau”

Słowa koordynatorki tegorocznej (i kilku poprzednich edycji) zjAvy dla niektórych mogą brzmieć naprawdę pokrzepiająco, zwłaszcza jeżeli zestawimy je z oficjalnym stanowiskiem stowarzyszenia AVANGARDA działającego w Warszawie, który stwierdził, że Stowarzyszenie AVANGARDA wspiera działalność nieprofesjonalną.

Z drugiej strony mamy na rynku eventy, wydawałoby się bardziej profesjonalne, a na pewno większe, choć działają dokładnie na tej samej zasadzie co konwenty w swojej klasycznej formie. Chodzi mi oczywiście o wolontariuszy (w światku fantastycznym zwani „gżdaczami”), którzy wykonują najgorszą robotę w zamian za podziękowania, choć częściej za zniżki przy wejściach na konwent, na którym pomagają.

zjava8_3

Na większości konwentów zniżki otrzymują również twórcy programu. Można by więc stwierdzić, że ludzie nie robią tego z czystej dobroci. Swoją pracą płacą za konwent, na który albo ich nie stać, albo chcą poprostu zaoszczędzić. Ewentualnie jedno i drugie.

Mimo, że zjAva jest małym konwentem, a w tym roku szczególnie ubogim, jeżeli idzie o program (niemal połowę zajmowały sesje i prelekcje dotyczące gry I am Zombie), zdołała przez osiem edycji zachować swój charakter mniejszej imprezy, gdzie każdy zna każdego, a uczestnik nie musi wybierać pomiędzy prelekcjami czy sesjami i żałować, że na coś nie poszedł. Pomimo jednak, że tak jak zauważyła „mau”, jest to urokliwe, to jednak czegoś mi brakowało.

zjava8_4

A Wy co uważacie? Dajcie znać w komentarzach i…

Do napisania!

Tutaj możecie przeczytać poprzednie felietony z tej serii!

O redaktorze

Szczęśliwy mąż, dumny ojciec i aspirujący pisarz. Za dnia przeprowadza bestialskie eksperymenty na grach, nocą pisze bestseller (tak przynajmniej sobie wmawia). Z wykształcenia filozof, z zamiłowania fantasta, z duszy buntownik. Koneser gier z treścią i klimatem, zarówno tych "bez prądu", jak i takich, co trochę go potrzebują.

Wszystkie artykuły